Recenzja filmu Amerykanin, 2010, reż. Anton Corbijn.
Szczerze, to próbuję przypomnieć sobie obrazy, do których mógłbym się odnieść pisząc o Amerykaninie, ale nie szczególnie przychodzi mi coś do głowy. Może poza Leonem zawodowcem, który jest jakby flagową marką filmów o płatnym zabójcy i może jeszcze Szakalem. Problem z filmem Antona Corbijna jest taki, że w przeciwieństwie do wspomnianego dzieła z Jeanem Reno w roli głównej i tego z Brucem Willisem, Amerykanin wypada bardzo blado, a jako obraz sam w sobie po prostu mnie obraża.
Szczerze, to próbuję przypomnieć sobie obrazy, do których mógłbym się odnieść pisząc o Amerykaninie, ale nie szczególnie przychodzi mi coś do głowy. Może poza Leonem zawodowcem, który jest jakby flagową marką filmów o płatnym zabójcy i może jeszcze Szakalem. Problem z filmem Antona Corbijna jest taki, że w przeciwieństwie do wspomnianego dzieła z Jeanem Reno w roli głównej i tego z Brucem Willisem, Amerykanin wypada bardzo blado, a jako obraz sam w sobie po prostu mnie obraża.
Pomimo tego staram się ustosunkować do pochwał, które usłyszałem wobec niego w ostatnich dniach, zamiast od razu skreślić ten film. Dotyczyły one przede wszystkim spokojnego wykonania tego obrazu, jego logicznej konstrukcji oraz spójnej fabuły. Nie zgadzam się z żadną z tych zalet, ale jestem w stanie polecić ten film każdemu, kto pragnie zobaczyć „miękkie” kino akcji. Czyli historię płatnego zabójcy, który nie koniecznie biega wymachując na lewo i prawo bronią.
![]() |
Nie, to nie jest mikrofon. |
Więc właściwie czym zajmuje się Clooney (odtwórca głównej roli)? Więc właściwie nie jest to do końca wyjaśnione. Założenie jest takie, że grany przez niego Amerykanin jest płatnym zabójcą, który od czasu do czasu dorabia wykonując na zlecenie elementy broni. W praktyce nie jest to wyjaśnione bo niby zabija ludzi, ale cytując jedną z filmowych postaci „ma dłonie rzemieślnika”. Tak więc nasz jankes zaszywa się w jednej z włoskich wiosek i spokojnie realizuje zamówienie złożone przez tajemniczą nieznajomą (w czym przypomina bardziej rusznikarza).
![]() |
Ksiądz zna się na ludziach, Jack. |
Płycizna fabularna wprost wyziewa z ekranu. W skrócie mogę ten film skreślić w kilku słowach – zabójstwo, cycki, dupy, Szwedzi, Włochy, majstrowanie, nadmuchane rozmowy z księdzem, naciągana tajemnica, rozwiązanie akcji. I koniec. Dorzucili tam jakiś dramat i film się sprzedaje. Od samego początku fabuła prowadzona jest w skąpych słowach. Aktorzy wymieniają w sumie tylko kilka zdań i pojawiają się w kilku miejscach. Wygląda to bardziej na film kręcony bez pomysłu, na luzaka. Przykady? Ot choćby absurdalna rozmowa w kawiarni, gdy Amerykanin spotyka swoją klientkę. Rozmowa jest tak absurdalnie oszczędna, że nie byłem pewien czy oni sami wiedzą o czym rozmawiają. Bohater gdzieś się kręci, z kimś rozmawia ale nie ma to większego znaczenia. Dla przykładu, postać księdza została umieszczona w filmie chyba tylko po to, by obydwaj panowie mogli wymienić wytarte frazesy o moralności. Rozumiem potrzebę spowiedzi, rozumiem kwestie moralne, ale dlaczego muszę je oglądać wkładane szuflą w ryj? Wszystko sprowadza się do tego, że na szczęście ksiądz ma znajomego, który pchnie fabułę dalej. Powalające.
Bez zagłębiania się w durne szczegóły, którymi ten film jest napchany (wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego wykonując tłumik trzeba uderzać młotkiem w metal właśnie wtedy, kiedy biją dzwony, chyba nie dla dyskrecji, skoro później wierci się wiertarką?!) najbardziej interesujący jest związek Jacka z jedną z prostytutek, która pragnie (a jakże) wyjechać do lepszego świata. Dopiero dramat z którym mamy do czynienia na końcu nieznacznie animuje dla mnie ten drętwy kawał mięcha, który Corbijn zaserwował. No i genialna scena w kawiarni, gdy Clara pragnie umówić się z Amerykaninem poza ich stałym miejscem spotkań. Tylko tyle. Reszta to nędza i miernota.
Wspomniane przeze mnie filmy, szczególnie zaś Szakal, pewnie też nie grzeszyły skomplikowanym scenariuszem a jednak o wiele lepiej trzymały w napięciu. Nie mogłem powstrzymać śmiechu w scenie, w której Amerykanin wraz ze swoją klientką sprawdzali wykonany na zamówienie sprzęt. Analogia do podobnej sceny z Szakala nasuwa się sama. I chyba tak samo powinna się skończyć. Szkoda.
Absurdy w filmie można by wymieniać i wymieniać, ale nie widzę takiej potrzeby. Myślę, że każdy może zobaczyć ten film i ocenić samemu tym bardziej, że jak wspomniałem na początku, poleciłbym go każdemu, kto lubi "miękkie" kino akcji, szczególnie zaś paniom.
Film jest źle zmontowany, fabuła nie trzyma się kupy (co dziwne, bo jest to adaptacja książki), bohaterowie wciśnięci na siłę a dialogi rażą prostotą zaś Clooney, Clooney wygląda jakby ktoś nakręcił go na wakacjach. Z tego wszystkiego podobały mi się jedynie wielkie oczy Violante Placido.