Przeglądając Netflixa wpadłem na „To’, które miałem obejrzeć dawno temu. Tę odświeżoną wersję, bo stara jakoś nigdy mnie nie zaciekawiła a i opinie miała mierne. W ogóle z pracami opartymi na książkach Kinga istnieje ponoć ten problem, że ludzie je uwielbiają, albo nimi gardzą. Nie wiem kto ma rację, bo z jego literaturą jestem na bakier, ale na pewno byłem zachwycony tym co zobaczyłem na ekranie przy okazji tego seansu.
Przede wszystkim, chylę czoła za klimat. Akcja rozgrywa się
w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku więc skojarzenia ze Stranger Things
będą nieuniknione (również ze względu na obsadę). Nic na to nie poradzę. Po
prostu uwielbiam tamte klimaty, specyficzną kolorystykę używaną w filmach, styl
ubierania się, technologię, muzykę. Wiele małych rzeczy, które sprawiają, że
wszystko wygląda ciekawiej i jakoś bardziej ludzko. Mniej tu szybkiej,
technologicznej współczesności a więcej spokoju i małomiasteczkowości.
Scenariuszowo nie musimy się o nic martwić. Myślę, że
klasyczne Goonies to dobre porównanie jeśli chodzi o paczkę bohaterów i
wszystko też ładnie wpasowuje się w kino nowej przygody. Tylko jest zdecydowanie
mroczniej i gdy na ekranie pojawiają się kolejne wizje, nie raz przejdą was
ciarki. Jest to więc miks klasycznego filmu przygodowego dla każdego z czymś skierowanym
dla starszego odbiorcy. Bo warto powiedzieć, że groza ciężkich scen nie kryje
się tutaj zwyczajnie w obrzydliwych widokach, ale w graniu na lękach głównych
bohaterów – zabieg, który szczególnie w horrorach lubię. Wszystkie małe i
wielkie lęki zostają tu wywleczone w bezceremonialny sposób na światło dzienne
i dorośli mieszkańcy miasteczka nic z tym nie zrobią i być może nawet nie
chcieliby reagować. Dobra historia to jednak nic dziwnego, jest to w końcu
ekranizacja książki poczytnego autora ponoć niezłych horrorów. Całość jest
spójna i posiada kilkoro interesujących głównych bohaterów, z których każdy
został przedstawiony w kompetentny sposób. Znajdziemy tu zresztą kilka
pobocznych historii podkreślających ponury klimat miasteczka Derry, z których w
mało delikatny sposób dowiemy się co gryzie mieszkańców. Trochę jak w
Miasteczku Salem, tylko przedstawione w zgrabny sposób i bardzo dobrze zagrane.
Nie jest to kino obrzydliwych widoków, ale jak wspomniałem,
bardziej szczucia klimatem. Znajdziemy za to kilka straszaków, ale przez „komediowy”
charakter tajemniczego klauna, z którym mierzą się bohaterowie, wydają się wręcz
być na miejscu. Byłem mile zaskoczony tym, że nie wszystko trzeba było pokazać na
wylot a niektóre sceny po prostu potęgowały strach i zanim doszło do
kulminującego momentu, włosy na skórze zdążyły się już porządnie zjeżyć. Byłem
pod wrażeniem mocnego początku jak i późniejszego, spokojnego rozwinięcia
akcji, żeby w końcowym akcie nastąpiła kulminacja. Film na pewno pozostawi
niedosyt ale takie ma zadanie bowiem wszystko zaplanowane jest na to, byśmy latem
tego roku odwiedzili kina oglądając kontynuację. Być może cierpi na tym nieco
postać naszego mrocznego klauna, bo ostatecznie nie dowiadujemy się kim, lub
czym właściwie jest. Ale pewne niedopowiedzenia wydają się być na miejscu. Zamiast tego łatwo można się zorientować, że za karykaturalną postacią
kryje się jakiś większy dramat, historia, która nie zostaje opowiedziana. W
praktyce dostajemy obietnicę tego, że będzie więcej i myślę że jest na co czekać.
Ja zacieram rączki z niecierpliwości i już pompuję balonik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz